literature

Na warunkowym- cz.2

Deviation Actions

Ithil7's avatar
By
Published:
3.5K Views

Literature Text

Dzień II- Dzień sprzątania
Gilbert gwałtownie poderwał głowę i rozejrzał się po pokoju. Musiał zasnąć w trakcie nauki - książka, która wieczorem wypadła mu z uśpionej ręki leżała koło jego kolana a kark bolał okropnie po całej nocy drzemania z głową opartą na piersi. Z całą pewnością nie była to wygodna pozycja. Chłopak z cichym stęknięciem podniósł głowę i pokręcił nią parę razy na boki, wywołując tym prawdziwą kawalkadę strzałów i chrupnięć. Niestety, wciąż był pozbawiony budzika, ale rezydenci sąsiednich pokojów, sądząc z odgłosów i stopnia hałasu, chyba właśnie zaczynali się budzić. Gilbertowi udało się zasnąć w mundurku szkolnym, więc wystarczyło mu tylko założyć krawat, zapakować torbę i wyjść, co było sprzyjającym zbiegiem okoliczności. Rozprostował zesztywniałe kończyny i ziewając wymacał na biurku gładki materiał krawata. Założył go luźno na szyję, po czym przykucnął i wzrokiem wodząc po planie lekcji odkładał na jedną kupkę te podręczniki, które były mu dziś potrzebne. Następnie wsadził połowę z nich do torby i zarzuciwszy ją na ramię wyszedł. Druga połowa i tak na pewno mu się dziś nie przyda…
Znów dotarł do klasy przed wszystkimi i dumny z tego powodu, od razu zajął swoje miejsce pod oknem. Bardzo był ciekaw miny Rosji, gdy ten odkryje, że został jawnie zignorowany. Sądząc po jego zachowaniu nigdy się to nie zdarzało i tym lepiej smakował Gilbertowi jego własny opór. Otworzył książkę byle gdzie i czekał na pojawienie się przeciwnika. Miał cichą nadzieję na kolejną utarczkę, którą mógłby dobrze zacząć dzień.
Tym razem, ku jego uldze, do klasy pierwszy wcale nie wszedł Ludwig („Uff… A więc honor domu Weillschmidtów ocalony..." odetchnął w myślach) lecz właśnie Iwan. Najwidoczniej chciał przyjść przed rywalem, by zająć sobie wcześniej sporne miejsce, jednak nieco się przeliczył, bo Gilbert już tam był. Fioletowe oczy ciskały gromy, kiedy powoli sunął ku przeciwnikowi ze swoją świtą za plecami. I nie maskował tego nawet szeroki, złowróżbny uśmiech.
Gilbert zrezygnował z pozorów. Zamknął książkę, którą akurat przeglądał, poprawił się na krześle i zaczął rozmasowywać knykcie. Zgodnie z jego nadziejami szykowała się bitwa i właśnie się zastanawiał jaką obrać strategię. Sam Iwan w starciu z nim musiał przegrać i prawdopodobnie zdawał sobie z tego sprawę, na pewno więc nie zaatakuje w pojedynkę. Łotwa i Estonia może do siłaczy nie należeli, lecz stare, mądre porzekadło mówi „w kupie siła", a Białoruś z całą pewnością nie będzie delikatna po wydarzeniach ubiegłego wieczoru. Jedyną osobą, o którą nie musiał się obawiać, była Ukraina. Był pewien, że nie będzie w niczym brała udziału, chyba że w piszczeniu ze strachu „Rosjuś", co było dobrą okolicznością dla Prus, gdyż jednym ciosem swoich piersi mogłaby mu zmiażdżyć głowę. Bez dwóch zdań. Były monstrualne.
Ostatecznie uznał, że najlepiej będzie pierwszym ciosem unieszkodliwić Iwana. Pozbawieni głównodowodzącego Łotwa i Estonia stracą wtedy na zaciekłości i będą zdezorientowani, a ogarnięta wściekłością Białoruś, choć stawała się dużo bardziej niebezpieczna (szczególnie, gdy w prawicy dzierżyła nóż), lecz także miała dużo większe prawdopodobieństwo popełnienia błędu, który on, Gilbert, mógłby wykorzystać.
Jednak te urocze knowania przerwał napływ uczniów do klasy. Choć wszyscy bez wyjątku już w progu zatrzymywali się zaskoczeni, a większość cofała się chyłkiem za drzwi, jednak udało im się zdekoncentrować obu przeciwników.
Ostatni wszedł Ludwig i był też jedynym, który pozostał w drzwiach patrząc na sytuację krytycznie. Przez chwilę Gilbert z Iwanem spoglądali na drzwi i na siebie.
- Zaraz przyjdzie nauczycielka - rzucił Ludwig ostro - I zdziwi się, czemu po klasie tarzają się w bitewnym uścisku dwa orangutany. Więc skoro już musicie się prać po pyskach o ławkę przy oknie, to umówcie się jakoś po szkole czy coś…
- Ooooch. Widzę, że bronisz braciszka… - uśmiechnął się szeroko Iwan - To bardzo miłe, towarzyszu. Bardzo sobie cenię rodzinę.
- Właśnie widzę - mruknął kącikiem ust Ludwig, obrzucając znaczącym spojrzeniem Ukrainę, która ze łzami w oczach przyciskała dłoń Iwana do ust i Białoruś, która nie wiadomo kiedy stanęła pomiędzy Rosją a Prusami, zasłaniając ukochanego własnym, choć wątłym, ciałem pomimo tego, że sam Prusy wyglądał, jakby nagle stracił zainteresowanie walką i znów czytał książkę.
Iwan zmienił wroga. Spoglądał na Ludwiga z niechęcią a blondyn odpowiadał mu tym samym. Po paru sekundach nie spuszczając wzroku z pewnego szalikowca, chłopak nacisnął klamkę i pchnął drzwi. Wszyscy zebrani przed klasą zrozumieli to jako sygnał, że niebezpieczeństwo zażegnane i zaczęli wsypywać się do klasy, oddzielając od siebie walczących na mordercze spojrzenia chłopców.

Ludwig stanął nad bratem, kiedy ten pakował podręczniki do torby. Nawet nie odwracając się do niego wiedział, że brat patrzy na niego ze złością. Z pretensjami poczekał jednak, aż wszyscy wyjdą z klasy.
- Hej, co się stało? - zapytał, gdy tylko trzasnęły drzwi za Kiku - Mówiłeś wczoraj, że idziesz się pouczyć! No i co? Gdzie ta twoja nauka? Nic dziś nie umiałeś!
- Wschód, dobrze ci radze, zejdź ze mnie! - warknął ostrzegawczo Gilbert, odwracając się gwałtownie - A skoro już musisz wiedzieć, to naprawdę się uczyłem. Po prostu mi…. nie weszło… - lekceważąco wzruszył ramionami, choć w rzeczywistości jemu samemu również nie podobała się ta niemoc w udzielaniu odpowiedzi na pytania.
Ludwig wpatrywał się w niego uważnie. Choć był już nastolatkiem, to jego naburmuszona mina była identyczna jak kiedy był jeszcze szkrabem. A jego wzrok niósł bardzo czytelne oskarżenie „Kłamiesz! Nie wierzę ci!" .
„No, naprawdę jak dziecko…" westchnął w myślach Gilbert, a w realnym świecie zaplótł ręce na piersi i oparł się o ławkę, odwzajemniając bratu naburmuszony wzrok.
- Naprawdę się uczyłem! - powiedział po dłuższej chwili - Co, nie wierzysz mi?
- Nie - i jego wzrok wskazywał na to, że naprawdę nie wierzy. W Gilbercie zapłonęła wściekłość. Nie dość, że musiał się tłumaczyć przed tym podrostkiem, to jeszcze on go będzie traktował jak niesforne dziecko?!
- A do dupy z tym wszystkim! - huknął Gilbert i wyszedł z klasy, niechcący przesuwając parę ławek.
Szedł, a pustym korytarzem niosło się echo jego kroków. Wreszcie wpadł do pokoju, zamknął za sobą drzwi i spojrzał na nęcące okno. Dzień może nie należał do najładniejszych, trochę się chmurzyło, ale Antonio i Francis na pewno daliby się gdzieś wyciągnąć. A Gilbert na nic nie miał teraz takiej ochoty, jak na picie piwa i podrywanie panienek w gronie przyjaciół. Pomimo to zacisnął zęby, usiadł na łóżku i wziął do ręki książkę od historii. Z całą resztą jakoś sobie poradzi, do historii musiał przysiąść. Musi, bez względu na wszystko. Bo jeśli nie zda, to… nawet nie chciało mu się myśleć o wstydzie, jaki ściągnęłoby to na jego pruską głowę. Oczyma wyobraźni zobaczył znów szmaragdowozieloną drwinę. Ze zdwojoną pasją wczytał się w trzymany podręcznik.
Przerwało mu pukanie. Pukanie? Dziwne… w tej szkole prawie nikt nie pukał do drzwi. A ci, którzy to robili, na pewno by go nie odwiedzali… Gilbert nie pofatygował się odpowiedzieć, bo skupiony był właśnie na wojnach i Powstaniu Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej w 1773r. więc nie chciał się rozpraszać. Po chwili usłyszał, że drzwi się otwierają, zamykają, usłyszał trzy kroki w ciężkich butach i pod jego gościem ugiął się materac, zupełnie, jakby ktoś usiadł w nogach jego łóżka. Chłopak wreszcie łaskawie podniósł wzrok. Ktoś rzeczywiście siedział w nogach jego łóżka.
- Rany, wschód, mógłbyś tu czasem posprzątać… - westchnął Ludwig z przyganą.
- Przyszedłeś, żeby komentować mój pokój? Jeśli tak, to idź już.
- Nie. Przyszedłem, żeby przeprosić, że ci nie wierzyłem i zaoferować pomoc w nauce. No bo wiesz… może we dwóch pójdzie nam jakoś lepiej… - blondyn spojrzał na niego i uśmiechnął się nieśmiało. Ludwig przepraszający za nieswoje winy? Musiał się tym naprawdę przejąć… W sercu Gilberta rozlała się przyjemna fala ciepła. W odpowiedzi wyszczerzył się w uśmiechu i przeczesał włosy palcami.
- Ok, przeprosiny przyjęte. To od czego zaczniemy?
- Od posprzątania tu. Serio: w porządku będzie ci się dużo łatwiej skupić!
- Okej - przystał Gilbert. Nie miał pojęcia w jaki sposób porządek miałby mu pomóc w nauce ale źle jest rozpoczynać godzenie się kolejną kłótnią.

Sprzątanie okazało się znacznie trudniejsze, niż myśleli. Żaden z nich nie przypuszczał, że pod widoczną warstwą śmieci może być duga, niewidoczna*. W dodatku całe mnóstwo dodatkowej pracy wysypało im się z szafek i dawno zapomnianych półek.
- Aleś sobie wyhodował… - wzdychając ciężko Ludwig przytargał niewiadomo skąd rolkę czarnych worków na śmieci i rozpoczęli mozolny proces oddzielania odpadków od przedmiotów zdatnych do użycia**.
Jakoś, wspólnymi siłami, udało im się oddzielić śmieci i jedzenie (do kosza) od ubrań (do prania i to natychmiast!) oraz książek. Znaleźli nawet parę banknotów, które się kiedyś zapodziały wśród wojennej zawieruchy, a teraz znalezienie ich ratowało Gilbertowi budżet.
Następnie, po umieszczeniu śmieci w workach, ubrań w misce w łazience i książek w szafce rozejrzeli się po pokoju. Było już dużo lepiej. Może nie idealnie, ale dużo lepiej. Jednak, na swoje nieszczęście Gilbert wychował sobie brata - perfekcjonistę i Ludwig wychodził z założenia, że jak już sprzątają, to na całego.
- Jest nieźle - ocenił chłopak, opierając ręce o biodra - ale dzień jeszcze młody, damy radę zrobić więcej.
Albinos spojrzał na niego z ukosa i zaczął się zastanawiać, w co on się właściwie wpakował. Zupełnie mu się nie podobała wizja dalszego sprzątania. Chciał odpocząć, wyrwać się na piwo, choć musiał też przyznać, że sprzątanie jest lepsze, niż nauka. Z tym sobie przynajmniej radził i widział efekty swojego sprzątania. Efektów swojej nauki jak dotąd nie dostrzegał.
- Co konkretnie masz na myśli? - zapytał wreszcie.
W odpowiedzi Ludwig uśmiechnął się tylko tajemniczo.

I tak bracia zabrali się do drugiej części armagedonu: zaczęli przesuwać meble na środek pokoju. Nie było to zadanie łatwe dla dwóch nastolatków, którzy dla oszczędności czasu postanowili nie opróżniać ich, nie miej udało im się. W ten sposób utworzyli na środku pokoju jakby wyspę z rozsuwanych razem: łóżka (postawionego na sztorc i wciśniętego między szafę a dwie szafki, postawione jedna na drugiej), rzeczonej szafy i szafek oraz biurka, a wokół wysepki urządzili sobie warsztaty malarskie. Ściany były tak brudne, że sam ich właściciel zaczął w trakcie prac żartować, że kiedy się tego wszystkiego pozbędą, jego pokój powiększy się o dobry metr kwadratowy. W międzyczasie przyszli Antonio i Francis, którzy na własne nieszczęście wybrali nieświadomie sobie właśnie ten etap prac by wpaść i wyciągnąć gdzieś Gilberta. Wkrótce więc obaj za namową Ludwiga (popartą kilkoma subtelnymi groźbami, które jak najbardziej mógł spełnić) skoczyli do sklepu po dwie puszki farby, a następnie pomogli braciom myć i malować ściany, dzięki czemu Gilbert pozbył się obrzydliwych, brudnych plam. Ku ich zdumieniu we czwórkę praca poszła wyjątkowo szybko i po dwóch godzinach pokój był odmalowany a meble stały na swoich miejscach (no, nie do końca, nie przysuwali ich do samych ścian dając farbie czas, by wyschła). W łazience schło także pranie: wszystkie ubrania Gilberta, które się jeszcze do czegoś nadawały. Tak, wszystkie, łącznie z tymi, które były w szafie. A na dodatek poszewka na poduszkę i kołdrę. Praniu ich towarzyszyły jakże ucieszne okrzyki „Myślałem, że wyrzuciłem tę koszulę!" oraz „Co tu robią te majtki?!". W szafce na książki leżały równo poukładane podręczniki i zeszyty, a obok nich sterta papierów „do przejrzenia później". Z szafki na trunki i przekąski pozbyli się pustych opakowań i butelek. A wszystko to w zaledwie cztery godziny! Niebywałe…
Wszyscy padli jak nieżywi. Okno było otwarte na oścież, dzięki czemu zapach farby był znośny, lecz pewnie nawet jakby było zaplombowane i zamurowane a do pokoju wpuszczono gaz łzawiący nie zmotywowałoby ich to do ruszenia się. Cała czwórka była potwornie zmęczona. Bolał ich każdy kawałeczek ciała nie wyłączając z tego małżowin usznych, byli brudni i głodni, bo w ferworze walki z pokojem Gilberta zapomnieli pójść na obiad. Jednak pomijając „straty w ludziach", jakimi było pozbycie się dywanu (naprawdę był już nie do odratowania), akcję można było nazwać sukcesem. Gilbert już nawet nie pamiętał, że ma takie ładne panele na podłodze.
Niestety, wszystkie te porządki zajęły im cały dzień i kiedy skończyli, za oknem była już szarówka.
- Dobra, brat, koniec wylegiwania się. Postuluje, żebyśmy się poszli wykąpać. Kolejność dowolna. A potem usiedli do nauki. Teraz będzie ci już dużo łatwiej. A wcale jeszcze nie jest tak późno - westchnął poszarzały Ludwig przeczesując siwe włosy ręką. Siedział skulony na podłodze opierając się o szafę (bardzo ostrożnie, by nie przysunąć jej do ściany). Był okropnie zmęczony tym całym bieganiem. Gilbert nie odezwał się, bo leżał bez życia na łóżku. Cisza trwała i trwała, lecz nie ciążyła.
Na słowa brata albinos z wysiłkiem podciągnął się na łokciach. Rzeczywiście, nie było. Ale uczyć się TERAZ? Spojrzał na porozrzucane po pokoju zwłoki. Antonio miał zabandażowaną rękę po tym, jak kołysząca się szafa przycisnęła mu ją do łóżka. Francis za to musiał związać włosy w koczek, co było dla niego równym poświęceniem jak dla Antonia unieruchomiona na dwa tygodnie ręka. Ludwig miał na policzkach brudno - krwawe bruzdy nie do końca wiadomego pochodzenia. Wszyscy byli bez koszul, które również na pewno by się ubrudziły, więc zdjęli je przed pracą. Wszyscy byli w ciapkach z cielistej farby (bo przecież malowanie nie mogło się obyć bez walki na farbę), wszyscy cuchnęli potem i wszyscy byli bardzo zadowoleni z siebie.
- A ja postuluję - odezwał się Francis - żebyśmy nie przejmowali się kolejnością i wykąpali się wszyscy razem. To duża oszczędność czasu. Ty, Gilbert, lubisz oszczędzać. I zostanie nam więcej czasu na naukę… - w jego ustach nawet mowa o nauce brzmiała sprośnie. Ludwig z trudem podniósł rękę i rzucił w niego wyschniętym pędzlem.
- Wnoszę kontr - postulat, byśmy się rozeszli do swoich pokojów i spotkali tu na naukę za pół godziny. Tyle chyba każdemu wystarczy, żeby się wykąpać i doprowadzić do porządku?
- Głosujmy - westchnął Gilbert, wczuwając się w ich dziecinną zabawę w sąd - Kto jest za postulatem Francisa, ręka do góry.
Wyszło im pół na pół: Francisa poparł Antonio, Ludwiga - Gilbert.
- Sprzeciw! - jęknął Ludwig - Antonio podniósł nogę, podczas, gdy Wysoki Sąd wyraźnie prosił, o podnoszenie rąk!
- Oddalony - orzekł Gilbert - w tym stanie podniesienie nogi w obecności Wysokiego Sądu jest uzasadnione i nie zostaje uznane za obrazę.
- Jesteś stronniczy, czy mi się wydaje? - burknął Ludwig.
Ostatecznie jednak przeważył argument Antonia, który przypomniał, że żeby się rozejść trzeba by było najpierw wstać, co przekonało Gilberta, że lepiej zostać tutaj. Ustalili, że dla oszczędności czasu kąpią się w parach. I żadnego macania. Seks pod prysznicem karany zbiorowym gwałtem.
Na pierwszy ogień poszli wnioskodawcy czyli Francis z Antoniem. Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Ludwig z Gilbertem spojrzeli po sobie i zaczęli chichotać w sposób zupełnie niekontrolowany. Czuli się jak mali chłopcy, którzy spłatali fantastycznego figla i umordowali się przy tym jak nieboskie stworzenia. A podsłuchiwanie przebijającej się spod kaskad wody rozmowy dwóch krajów potęgowało tylko to wrażenie tak, że po chwili Gilbert musiał wepchnąć sobie w usta pieść, by stłumić śmiech, a po jego policzkach ciekły łzy.
- Mmmmm… Francis… - prawie wykrzyczał Hiszpania (zupełnie jakby mu bardzo zależało, by niemieccy bracia dobrze to usłyszeli).
- Co-o? - wrzasnął Francis możliwie zdziwionym głosem (o ile zdziwiony może być ktoś, po kim słychać, że płacze ze śmiechu).
- Czy mógłbyś prze…e! a! AAAaa!
Rozległo się ten szczególny śmiech Francisa.
- W ramach wdzięczności zrób coś dla mnie! - wykrzyknął po dłuższej przerwie.
- Co?
- Umyj mi plecki!
- Już się robi!
- Na papę Germanię, z kim ty się przyjaźnisz? - westchnął Ludwig kręcąc głowa (i usilnie, choć niezbyt efektywnie powstrzymując atak śmiechu).
Gilbert nie odpowiedział, bo usta miał ciągle zatkane swoją pięścią a łzy ciurkiem płynęły mu po policzkach.
Wreszcie jednak oba kraje wyszły spod prysznica ( musimy to kiedyś powtórzyć…) i nadeszła kolej braci. Znikli za drzwiami łazienki pełnej gorącej pary.
Nie, nie byli skrępowani. Byli zbyt zmęczeni, by być skrępowanymi. Po prostu zrzucili ubrania na podłogę (Ludwig swoje zaraz złożył i położył na desce klozetowej - zawsze pedantyczny) i Gilbert zasunął za nimi szklane drzwi kabiny. Na szczęście była na tyle duża, że bez żadnego problemu mieściła dwóch nastolatków.
- Nie macaj mnie! - usłyszeli Francis i Antonio leżący na gilbertowym łóżku. Wymienili zdumione spojrzenia. Ludwig macaczem? Szybko się jednak zorientowali, że bracia się po prostu wygłupiają. A szkoda…
- Wcale cię nie macam! Sięgam po SZAMPON, rozumiesz? SZAMPON to to, czym się myje głowę. Wiesz, taka butelka z pieniącym się żelem. Pamiętasz jeszcze, co to jest szampon?- padła zaraz riposta. Wszystko wskazywało na to, że się doskonale bawili.
- A teraz to co? Na mnie wrzeszczysz, że po szampon sięgam, a sam się teraz schylasz? Po mydło?
- Nie podsuwaj im świni, du schwein! Po nic się nie schylałem! Francis, po nic się nie schylałem, tamuj krwotok z nosa! On kłamie! Podle kłamie! - w ich głosach wyraźnie słychać było, jak duszą się ze śmiechu.
- Ogarnij pięć metrów, bo zaraz przebijesz dziurę do pokoju Grecji!
- To przestań się o mnie ocierać, zboczeńcu! Już wiem, dlaczego pogłoski o seksie wśród niemieckich żołnierzy są takie popularne!
- Oszczerstwo!
- I ty to właśnie udowadniasz, co? Wijesz się jak tancerka go-go!
- Nie moja wina, że masz taki mały prysznic!
- Nie moja wina, że jesteś taki tłusty!
- …
- Au! - wrzasnął Gilbert i całkiem jawnie już wybuchnął śmiechem. Drzwi otworzyły się i wypadł z nich Gilbert (przewiązany w pasie ręcznikiem) a za nim Ludwig, również ubrany jedynie w ręcznik, goniąc brata i co chwilę tłukąc go mokrą szmatą, którą dzierżył jak miecz- wyjątkowo oklapły miecz- w lewej dłoni (prawą podtrzymywał ręcznik, by mu nie zjeżdżał). Zarówno Antonio jak i Francis zalali się krwią. Ludwig i Gilbert zalali się łzami rozbawienia. Ubrali się w swoje ciuchy, wytarli mokre ślady stóp z podłogi i spreparowali cztery tampony z papieru toaletowego, by Francja z Hiszpanią nie zakrwawili świeżo umytej podłogi.
- No dobrze - westchnął wreszcie Ludwig, kiedy sprawa była opanowana. Ubrany był w dżinsy i białą, szkolną koszulę, a mokre włosy zaczesał do tyłu, jak to miał w zwyczaju. Trzymał też w ręku książkę. Spojrzał na brata raczej ponuro - Bierzemy się do nauki.
Co zabawne, na jego słowa trzech starszych chłopców usiadło potulnie w różnych punktach pokoju, wzięli do rąk swoje książki (Francis z Antonio uznali, że wesprą kolegę duchowo, ucząc się razem z nim. Gilberta naprawdę wzruszył ten gest) i spojrzeli na blondyna z uwagą.
- Otwórzcie je na pięćdziesiątej ósmej stronie… - podyktował Ludwig ciągle stojąc. Lecz po chwili, czując się nieco nieswojo w roli pana nauczyciela, usiadł na łóżku.

- Brat! - oznajmił uroczyście Ludwig w parę godzin później, przerywając na chwilę swój wywód i spoglądając na kiwającego się nad książką Gilberta. Chłopak podniósł na niego nieco nieprzytomny wzrok.
- Mmmm… co?
- Wyglądasz, jakby cię krowa przeżuła - odparł, uśmiechając się lekko - Słuchałeś mnie w ogóle?
- Jasne. W grudniu 1798r. Napoleon zaprosił do koalicji Arthura, Iwana, Sadiqa, Rodericha, Berwalda i ciebie. Właściwie to zaprosił prawie wszystkich, którzy się wtedy liczyli. Tylko mnie nie zaprosił. Tępy ssak. Chciał z waszą pomocą przyatkaować Holandię i obu Włochów. Ale kiedy Arthur odniósł odpowiednio dużo zwycięstw to razem z Iwanem wypieli się na niego. Bonaparte zażądał od braciszka Rodericha, żeby zostawił Włochy Północne samemu sobie i poszedł z nim. Wtedy Roderich się zbuntował, więc Napoleon przyszedł do niego i rozwalił go 14 czerwca 1800r. pod Marengo. Ale wtedy…
- Dobra, dobra, hamuj. Słuchałeś.
Słysząc taką pochwałę, Gilbert wyszczerzył zęby, zmierzwił bratu włosy i rozejrzał się po pokoju. Na podłodze leżeli rozciągnięci Francis i Antonio z twarzami w książkach, lecz pochrapując cicho, co wyraźnie pokazywało, na ile starczyło im zapału do nauki. Jednak ich widok coś mu uprzytomnił. Przetarł twarz i spojrzał na okno, a potem na zegarek. Była duga w nocy, za oknem ciemno i cicho, w akademiku już dawno umilkły wszystkie głosy poza ich własnymi.
- Wiesz co? Idź już spać - zaproponował Ludwig - Trochę cię przetrzymałem, późno już. Jak chcesz, to cię jutro obudzę, żebyś nie zaspał i się nie spóźnił.
- Nieeee - wypowiedź przeszła mu płynnie w rozdzierające ziewniecie - weź coś jeszcze pogadaj, co? Czasu mi nie przybywa, a ty w sumie wcale nie tłumaczysz tak źle, jak myślałem…
- Dzięki - burknął mimochodem Niemcy, choć w gruncie rzeczy wiedział, że w ustach Gilberta to ogromna pochwała - Nie poznaję cię bracie. Czy TY chcesz się UCZYĆ?! I masz do tego więcej zacięcia niż ja?
- Czasu nie przybywa… - powtórzył Gilbert wzruszając ramionami. Poniewczasie zdał sobie sprawę, że popełnił głupstwo, próbując jeszcze chwilę zatrzymać Ludwiga dla siebie. Na jego zagilbistości pojawiło się pęknięcie i postanowił je jak najszybciej naprawić
- Dobra, jestem wzruszony tym twoim pędem do wiedzy, ale naprawdę wrócimy do tego jutro. Niewiele zdziałasz, jak będziesz zasypiał na ławce. Obudzić cię jutro, czy nie? - zapytał, wstając z łóżka.
- Na wszelki wypadek obudź - zgodził się łaskawie Gilbert i Ludwig sobie poszedł.
Pozostawał jeszcze jeden problem…
- WSTAWAĆ!!!! CO TO ZA OBIBOCTWO, NICNIERÓBSTWO I WARCHOLWSTWOO?!?!?! DO SWOICH ŁÓŻEK ALBO KAŻĘ WAM ROBIĆ POMPKI Z MOIMI SKARPETKAMI POD TWARZĄ!!!! OSTAŁO SIĘ JESZCZE KILKA NOSZONYCH NA TAKĄ OKAZJĘ!!!! - rozdarł się Gilbert. Na korytarzu Ludwig roześmiał się cicho i pomyślał, że metody jego brata niewiele się zmieniły od czasu staruszka Fritza. Cóż, może dlatego, że były nad wyraz skuteczne…
Tymczasem w pokoju oba kraje podskoczyły jak na wystrzał i spojrzały na krzykacza zdezorientowanym wzrokiem. Musiało minąć kilka  chwil, zanim zorientowali się w sytuacji.
- Och, Gilbercie… To było okropnie nieuprzejme - westchnął Francis podnosząc się na nogi - Jeżeli będziesz tak budził swojego kochanka, jeszcze długo będziesz spać sam…
- Popieram - dodał Hiszpania, którego najwyraźniej nie było stać na nic konstruktywnego o drugiej w nocy. Jednak obaj podnieśli się i wyszli. Prawdopodobnie do swoich pokoi, choć w sumie to kto ich tam wie…
Natomiast Gilbert padł na łóżko i zasnął niemal natychmiast. Przytomności starczyło mu tylko tyle, by zdjąć z siebie ubrania, cisnąć je w kąt i wczołgać się pod kołdrę.


* Komentarz mojej bety: „To nie śmieci! To kanada, drogie dzieci…". Padłam XD
** Kolejny komentarz mojej bety: „Pamiętajcie o segregacji! Brudne skarpetki do puszek z piwem, stare pornole mogą iść pod łóżko. zaś resztki jedzenia za okno. Same się rozłożą". W związku z tą uwagą donoszę, że Ludwig z Gilbertem oczywiście PAMIĘTALI O SEGREGACJI! Oni wiedzą, że należy dbać o matkę naturę i dlatego też pilnie oddzielali aluminium, plastik i szkło. Bierzcie z nich przykład! Ziemię mamy tylko jedną i jak się zakopiemy w śmieciach, to nikt nas od tego nie uratuje! (Nawet Alfred!)
Jeżeli ktoś czytając ten rozdział miał nieodparte wrażenie, że pojawił się on za późno, to: Tak, miał rację! XD Niechcący złapałam tygodniową obsuwę.
Ale tym razem winę mogę w całości zwalić na moja betę, która pomimo nieustannego kopania jej w tyłek miała mnie gdzieś i nie zbetowała na czas. Budząc we mnie, dodam na marginesie, skłonności mordercze i ogólnie instynkt drapieżnika ;) Więc jeżeli ktoś nie mógł jeść i spać i w zeszłą sobotę co chwila wciskał F5 w oczekiwaniu na nowy odcinek "Na warunkowym" (hahahaha XD) to... hmmm... że tak zacytuję klasyka: "Wiecie co z nią zrobić, nie?! Wiecie co z nią zrobić!" ^^
(Oczywiście to był żart. Późnoprimaaprilisowy. Żeby nie było, że kogoś tu do przemocy namawiam.)
© 2010 - 2024 Ithil7
Comments33
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
VaRduk's avatar
no nie mogę, no

chciałam Ci tylko dać znać, że wracam tu co jakiś czas i czytam NW na powrót, świetne to jest, zaiste
i nie tylko ja tak robię ^^

napisz coś, jakiś epilog jak będziesz mieć czas